Jerozolima 1099

"...Krzyżowcy rozpoczęli oblężenie natychmiast po dojściu do miasta. Wobec szczupłości sił zebrali oddziały w miejscach, gdzie mieli najłatwiejszy dostęp do murów. Wschodni i południowo-wschodni odcinek umocnień w ogóle nie był przez nich blokowany.[...]
Robert z Normandii zajął pozycję na wprost Bramy Kwietnej (Heroda), a Robert Flandrii stanął naprzeciwko Bramy Kolumny, zwanej też Bramą Św. Szczepana lub Damasceńską. Gotfryd obsadził teren od północno-zachodniego narożnika murów do Bramy Jafskiej. Początkowo na południe od niego rozłożył się obozem Rajmund z Saint-Gilles, ale przekonawszy się, że leżąca pomiędzy jego oddziałami a miastem dolina zbytnio utrudnia dostęp do umocnień, przeniósł się po paru dniach na górę Syjon. Aby obraz był pełny, trzeba wspomnieć, iż Tankred przystąpił do oblężenia jako ostatni z baronów; trochę czasu zabrało mu przyprowadzenie pod Jerozolimę stad owiec, jakie zagarnął w okolicy Betlejem. [...]
Ważnymi dniami podczas oblężenia Jerozolimy były 12 i 13 czerwca. W niedzielę 12 czerwca baronowie wyruszyli z pielgrzymką na Górę Oliwną. Spotkany na miejscu pustelnik zalecił im zaatakować twierdzę następnego dnia. Argumenty o braku wystarczającej liczby machin oblężniczych zbył lekceważąco; powinni mieć dość wiary w zwycięstwo, a wówczas Bóg ich nim obdarzy. Niezwykłe spotkanie na Górze Oliwnej wywarło tak głębokie wrażenie na Rajmundzie i pozostałych baronach, że następnego dnia padł rozkaz do powszechnego szturmu. Okazało się jednak, że najmocniejsza nawet wiara i siła ducha to atuty stanowczo zbyt słabe. „W poniedziałek gwałtownie zaatakowaliśmy miasto i to z taką siłą, że gdyby tylko drabiny były gotowe, miasto wpadłoby w nasze ręce. Tymczasem zniszczyliśmy niższy mur, a do muru głównego przystawiliśmy wieżę oblężniczą. Nasi rycerze weszli na nią natychmiast rozpoczynając walkę na miecze i włócznie z Saracenami i obrońcami miasta. Wielu z naszych legło, ale więcej z ich strony"..."


Fragment książki: S. Leśniewski "JEROZOLIMA 1099" s. 174-177

15 czerwca 1099 roku podjęto decyzję o zaprzestaniu szturmów do momentu, w którym zostanie zbudowana odpowiednia ilość sprzętu oblężniczego. Sprawa nie była taka prosta, ponieważ brakowało narzędzi i drewna. Z pomocą krzyżowcom przyszły genueńska i angielska flota, które do portu w Jafie dostarczyły niezbędne przyrządy i materiały oraz prowiant. Jedynym problemem, jaki pozostał, był brak drewna. Przywieziono je z oddalonych o około 50 km okolic Samarii. Do transportu użyto zdobycznych wielbłądów i wziętych do niewoli muzułmanów.

"...10 lipca zakończono ostatnie roboty przy wielkich beluardach. Bardzo przydatni okazali się Genueńczycy, na których czele stali bracia Embriaco. Od czoła i po bokach wieże zabezpieczono przed działaniem ognia nabijając na nie dziesiątki wołowych i wielbłądzich skór. Jedną z dwóch największych wież ustawiono na wprost północnego odcinka murów obronnych, drugą przetoczono na Górę Syjon. Trzecia, mniejsza wieża, została podciągnięta w pobliże północno-zachodniego narożnika umocnień. [...]
Po naradzie baronowie postanowili uderzyć na miasto w nocy z 13 na 14 lipca. Główny atak zamierzano skoncentrować od strony Góry Syjon oraz od wschodu. Uderzenie na narożnik północno- zachodni miało być prowadzone wydzielonymi niewielkimi siłami, aby odwrócić uwagę oblężonych od głównych kierunków ataku i rozdzielić ich oddziały. Istnienie szerokiej fosy opasującej miasto sprawiło, iż szturm został rozłożony na dwa etapy. Najpierw miały być zasypane fosy w miejscach, gdzie do muru zamierzano podsunąć beluardy, dopiero potem mógł nastąpić właściwy atak. O świcie 14 lipca krzyżowcy w gęstych szeregach podeszli pod umocnienia Jerozolimy i zaczęli zasypywać forsę. Nikt się nie oszczędzał. Żołnierze byli gęsto przymieszani z pielgrzymami. Jedni i drudzy pospołu padali pod gradem kamieni i strumieniami ognia greckiego, którego Saraceni nie żałowali oblegającym. Walka trwała bez ustanku. Pomimo twardej, desperackiej obrony atakujący, wspierani ostrzałem prowadzonym przez dziesiątki katapult, czynili systematyczne postępy. W wyznaczonych miejscach fosa wypełniła się po brzegi kamieniami, wiązkami słomy i ciałami poległych tworząc rampy, po których można było przetoczyć beluardy.
Wieczorem wieża obsadzona przez Tuluzańczyków dotknęła muru. Wydawało się, że lada chwila żołnierze wedrą się na obwarowania. Jednakże obrońcy walczący na tym odcinku pod dowództwem Iftichara zdołali po krwawym boju odepchnąć wojowników Rajmunda z Saint-Gilles. Noc nie przerwała szturmu. Obie strony zdawały sobie sprawę, że następne godziny zadecydują o ich losie.
Rano 15 lipca Prowansalczykom udało się to, czego wieczorem poprzedniego dnia dokonali Tuluzańczycy. Również ich beluarda przylegała do muru w pobliżu Bramy Kwietnej. Ich seniorzy, Gotfryd i Eustachy, stali na najwyższym piętrze. Obaj zakuci od stóp do głów w zbroje, zbryzgani krwią, w bitewnym zgiełku niemal nie zwracali uwagi na lecące kunim ze wszystkich stron pociski Saracenów. Za nimi ustawiło się kilku innych rycerzy i tłum piechurów. [...]
Około południa nastąpił przełom. Lotaryńczykom udało się przerzucić pomost na mur. Wycieńczeni wielogodzinną walką muzułmanie stawiali coraz słabszy opór. Nie byli już w stanie zepchnąć napastników. Jako pierwsi wdarli się na blanki Litold i Gilbert z Tournai z oddziałem doborowych żołnierzy. [...]
Zdobycie odcinka murów na froncie Prowansalczyków pozwoliło na przystawienie do nich drabin. Teraz już nie pojedynczy wojownicy, ale ich dziesiątki, setki zaczęły przedostawać się na szczyt umocnień, a z nich do miasta Coraz szerszy strumień atakujących z furią krzyżowców wdzierał się w linię obronną muzułmanów. Jeszcze jakiś desperacki kontratak mógł odepchnąć Franków, jeszcze rzucenie rezerw na zagrożony odcinek byłoby może w stanie odmienić losy bitwy. Lecz Iftichar ad-Daula nie mógł być jednocześnie w kilku miejscach i nie miał już żadnych rezerw, gdyż wszystkie jego siły były w ogniu walki. Miejsce zaś desperackiej odwagi, z jaką dotychczas walczyli Saraceni, zaczęły nieubłaganie zajmować zwątpienie i panika. Coraz częściej oglądali się za siebie, coraz słabiej odbijali ciosy, niektórzy porzucali broń i rzucali się do ucieczki. Fala zwycięskich Franków odpychała ich od murów.
Gotfryd wydawał rozkazy z wysokości umocnień. Przez otwartą na oścież Bramę Kolumny do miasta wlewało się morze chrześcijan. Los Jerozolimy był przesądzony.
Najszybszy, najenergiczniejszy w prowadzeniu ataku okazał się najmłodszy spośród wielkich baronów - Tankred. Jego poczet zapuścił się najdalej w głąb miasta. Podczas gdy Gotfryd i Lotaryńczycy ścinali się z wrogiem w pobliżu murów, on na karkach uciekających tłumów dotarł już niemal do serca twierdzy. [...]
Większość mieszkańców, omijając obszar świątyni, uciekała w największym popłochu w stronę południowej dzielnicy miasta, gdzie Frankom nie udało się jeszcze przełamać zaciętego oporu muzułmanów. Dopiero gdy we wczesnych godzinach popołudniowych dowódca załogi doszedł do przekonania, że dalsza walka jest bezcelowa i wydał swoim żołnierzom rozkaz ewakuacji do Wieży Dawida, Rajmund z Saint-Gilles wdarł się do Jerozolimy. Iftichar nie zamierzał jednak bronić się w cytadeli. Przypuszczał, że jeśli nie w bezpośrednim ataku, to głodem bastion zostanie wzięty. Dlatego nie zastanawiając się wiele zaproponował Rajmundowi oddanie Wieży Dawida wraz ze zgromadzonym w jej wnętrzu skarbem i zapasami broni. W zamian za to oczekiwał dla siebie i przybocznej straży gwarancji bezpieczeństwa. Hrabia przystał na te warunki. Cytadela i jej zasoby stanowiły zbyt łakomy kąsek, by nie skorzystać z propozycji Iftichara. Muzułmański dowódca garnizonu Jerozolimy w otoczeniu gwardii, eskortowany przez żołnierzy Rajmunda, bezpiecznie opuścił miasto, kierując się w stronę obsadzonego przez współwyznawców Askalonu. [...]
Do zmroku i przez całą noc oraz następnego dnia trwało dorzynanie niedobitków spośród garnizonu Jerozolimy i jej nieszczęsnych mieszkańców. Ze zwierzęcą wprost satysfakcją mordowano Żydów, którym Iftichar ad-Daula pozwolił pozostać w mieście, a oni odpłacili mu wiernością do końca. W powstałym zamęcie zginęło zresztą także wielu chrześcijan. Rankiem 16 lipca dopełnił się los ludzi zamkniętych w meczecie Al-Aksa. Nie uchroniły ich grube mury, powiewający na wietrze widoczny z dala proporzec Tankreda ani pełniący straż oddział Normanów. Dysząca żądzą mordu, pijana od oparów krwi tłuszcza wdarła się do meczetu, czyniąc w nim prawdziwe jatki. [...]
Nie wiadomo dokładnie, ile ofiar pochłonęła masakra dokonana przez krzyżowców na ludności Jerozolimy. W przekazach kronikarzy arabskich pojawia się astronomiczna liczba 70 000 zabitych, co jednak, niestety, nie musi być wielkością zawyżoną. Anonim pozostawił znamienne zdanie: „Żywi Saraceni wynosili zmarłych przez bramy i układali z nich stosy, tak wysokie jak domy. Nikt nigdy nie słyszał o czymś podobnym, ani nie widział zwłok pogańskich, układanych w stosy, i tylko Bogu ich liczba była wiadoma..."


Fragment książki: S. Leśniewski "JEROZOLIMA 1099" s. 183-190

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości