Adrianopol 1205

"...Baldwin opuścił Konstantynopol 25 marca 1205 r. na czele zaledwie 140 rycerzy. Kilka dni wcześniej w kierunku Adrianopola wyruszyła awangarda pod dowództwem marszałka Villehardouina i Manassesa z Lisie. Straż przednia, po minięciu Archadioplu i Burgarofle, zaczekała na resztę sił w miejscowości Nequise. Pod Adrianopol łacinnicy podeszli 29 marca: „[...] i ujrzeli sztandary Jana, króla Blakii i Brugii, nad murami i nad wieżami, a miasto było bardzo silne, i bardzo bogate, i z wielką liczbą ludzi”. Dysproporcja sił rzucała się w oczy. Łacinnicy zablokowali wyjścia z dwóch bram i rozstawili wzdłuż murów cienką linię placówek. Wkrótce ich sytuacja uległa nieznacznej poprawie. Pod Adrianopol ze zbrojnym hufem przybył doża Dandolo, podwajając niemal armię Baldwina, a zaraz po nim w obozie pojawił się dość liczny oddział jazdy. Później dotarło jeszcze kilka grup rycerzy..."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 176

"...Wenecjanie rozłożyli się przed jedną z bram. Regularne oblężenie, które rozpoczęli łacinnicy, nie dawało jednak większych nadziei na zdobycie miasta. Oblegający, poza zbyt małą liczbą żołnierzy, cierpieli także na brak zaopatrzenia. Niewielka ilość żywności, jaką dysponowali, wykluczała długotrwałe działania, a jej pozyskanie w okolicach Adrianopola było niemal niemożliwe, bo były one kontrolowane przez oddziały wroga. Potwierdził to potężny wypad, w którym wzięła udział ponad połowa wojsk, poprowadzony 3 kwietnia przez Ludwika z Blois i paru innych baronów. Siły te bezskutecznie usiłowały opanować fortecę Pętak (Peutaces), dobrze zaopatrzoną i z liczną załogą. Po odparciu ataku Ludwik uznał się za pokonanego i nakazał powrót do obozu pod Adrianopolem. Trwały tam energiczne przygotowania do szturmu. Jak relacjonuje Villehardouin, „[...] zbudowali machinę tym sposobem, a saperzy kopali ziemię pod murem”. Były to standardowe działania podejmowane podczas oblężeń. Prawdopodobnie kronikarz miał na myśli wieżę oblężniczą, miejsce i zakres prac wykonanych przez saperów pozostają natomiast niewiadomą..."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 176-177

"...Po 10 kwietnia do obozu zaczęły dochodzić niepokojące wieści o nadciąganiu odsieczy prowadzonej przez samego cara. Oprócz regularnych oddziałów miały mu towarzyszyć nieprzebrane krocie półdzikich koczowniczych Kumanów. Oznaczało to, że niebawem oblegający mogą sami zostać oblężeni, tak więc prace nad podkopem oraz inne przygotowania do szturmu zeszły na dalszy plan. Podczas niezwłocznie zwołanej narady ustalono, aby wyjść naprzeciw nadchodzącemu wrogowi i wydać mu bitwę w polu..."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 177

"...Car rozłożył obóz w odległości pięciu mil od stanowisk łacinników. Preludium bitwy rozegrało się 13 kwietnia. Nim łacinnicy zdołali zrealizować swój plan, Kałojan wysłał przeciwko nim Kumanów. W oczach europejskiego rycerstwa odziani jedynie w skóry, prymitywni jeźdźcy stepowi, niezależnie od ich liczby (a była niemała), nie zasługiwali na miano przeciwnika, ale jedynie na pogardę. „Kiedy nasi żołnierze zobaczyli tych Kumanów odzianych w skóry, to wcale się ich nie przestraszyli i nie wzięli ich za coś więcej niż chłopców [...]”. Zbytnia pewność siebie i zlekceważenie wroga okazały się zgubne. Podobnie jak niesubordynacja części dowódców i totalny brak dyscypliny w szeregach Franków. Koczownikom powiódł się banalnie prosty podstęp, polegający na wyciągnięciu wroga z obozu, zdezorganizowaniu go i następnie zaatakowaniu jego rozproszonych szyków: „[...] krzyk podniósł się w obozie, i wyszli zeń w nieporządku. I ścigali Kumanów wielce bezmyślnie dobrą milę. A kiedy chcieli wrócić, Kumani zaczęli do nich strzelać tak żwawo, że ranili dość ich koni”. Marszałek miał całkowitą rację, pisząc o bezmyślnym pościgu. Z taktycznego punktu widzenia uganianie się ciężkozbrojnego rycerstwa i konnych oddziałów za lotną stepową jazdą, która niemal nigdy nie stawała do frontalnego starcia z zakutym w żelazo wrogiem, nie miało najmniejszego sensu. Z góry było skazane na niepowodzenie i tak właśnie się zakończyło, choć w kronikarskim opisie porażka nie wygląda zbyt dramatycznie. Uwypuklenie faktu zranienia znacznej liczby koni potwierdza jedynie, iż broń ochronna Franków doskonale zdała egzamin w walce z uzbrojonym w łuki przeciwnikiem...."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 177-178

"...Rankiem 14 kwietnia Frankowie dali się zaskoczyć już podczas spożywania posiłku. Zajęci jedzeniem i nieuzbrojeni żołnierze wpadli w panikę, kiedy na przedpolu obozu pojawiła się kumańska konnica. Na szczęście koczownicy trzymali dystans i zadowolili się jedynie wywołaniem zamieszania w szeregach wroga. Kiedy się z nim uporano, cesarskie oddziały sformowały szyk w oczekiwaniu na następny atak wojsk Kałojana. Wydawało się, że „motłoch w skórach”, jak z lekceważeniem wypowiadano się o Kumanach, nie ma większych szans, aby wzruszyć potężny żywy mur obronny utworzony przez żołnierzy Baldwina...."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 178-179

"...Stało się jednak inaczej i znów, jak wielokrotnie wcześniej, zawiniła niesubordynacja. Hrabia Ludwik nie potrafił wytrwać na powierzonych mu pozycjach i na czele swoich oddziałów ruszył na Kumanów. Szyk Franków został przerwany. Żołnierzy Ludwika zdziesiątkowała ulewa strzał, on sam już na początku walki został dwukrotnie ranny. [...] Przeciwnik wykorzystał powstałe w szeregach zamieszanie i jego jazda wdarła się w powstałą lukę. Stało się jasne, że wielokrotnie słabsze liczebnie wojska Baldwina I, po rozerwaniu ich szyków, są skazane na porażkę. Frankowie walczyli z desperacką odwagą. Ludwik odrzucił propozycję Jana z Friaise, który po utracie konia przez hrabiego zaproponował mu własnego rumaka i namawiał do ucieczki. Nie skorzystał z niej również cesarz. Większość łacinników została wybita. [...] Baldwin szczęśliwie uniknął śmierci, ale wpadł w ręce wroga. Jedynie niedobitki wojsk cesarskich zdołały cofnąć się do obozu, mając na karku atakujących Kumanów. Odparto ich z pomocą żołnierzy, którzy opuścili stanowiska przy bramach miejskich i pospieszyli w sukurs swoim współtowarzyszom. Na szczęście dla łacinników załoga twierdzy nie wykazała aktywności i nie uderzyła na ich tyły. Atak taki najprawdopodobniej doprowadziłby do zagłady całej armii. Dopiero zmrok przyniósł przerwę w walce i dał znękanym Frankom chwilę wytchnienia. Ogrom klęski i poniesionych strat był przerażający..."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 179-180

"...Lecz wbrew przekonaniu kronikarza i wielu szeregowych uczestników bitwy to nie Bóg zadecydował o porażce. Jej rzeczywiste przyczyny były dość prozaiczne. „W opiniach badaczy panuje zgodny pogląd, że powstanie przeciwko łacinnikom i starcie pod Adrianopolem w 1205 r. były konsekwencją nieprzemyślanych poczynań Baldwina oraz jego wasali, a przebieg oraz wynik bitwy były rezultatem nieporadnego dowodzenia nad działającymi wręcz samowolnie wodzami armii łacińskiej”. Z grupy znaczniejszych dostojników Cesarstwa ocaleli jedynie Villehardouin i Manasses z Lisie, którzy nie wzięli udziału w bitwie. Życie uratował także Dandolo, który wraz z Wenecjanami został pod murami Adrianopola. Marszałek, zachowując zimną krew, ujął w żelazne karby ocalałą resztkę żołnierzy i po krótkiej naradzie z dożą natychmiast rozpoczął przygotowania do odwrotu..."


Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 180

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości