Courtrai 1302

"...8 lipca armia francuska dotarła pod mury Courtrai. 9 lipca Francuzi bezskutecznie zaatakowali Bramę Tournai, a 10 - Bramę Lille, z takim samym skutkiem. [...]

Robert Artois bardzo staranie przygotowywał się do bitwy, gdyż zdawał sobie sprawę, że pozycja przeciwnika jest bardzo silna i trudno będzie ją zaatakować zarówno od czoła, jak i ze skrzydeł. Dlatego też rozłożył się obozem z wojskiem w znacznej odległości od miasta i zwlekał kilka dni z rozpoczęciem bitwy. Rozsyłał szpiegów, aby ci dowiadywali się o rozmieszczeniu sił flamandzkich. Według zachowanej zapiski, hrabia kupił mapę. na której oznaczono rozmieszczenie rowów wykopanych na przyszłym polu bitwy. [...]

Armia flamandzka była dość liczna, gdyż większość miast i wsi Flandrii przystało swoje oddziały. [...] Wszystkich było, łącznie z rycerzami i ich pocztami (których mogło być razem 400-500), do 9000 zbrojnych. [...]

Większość historyków przyjmuje, że armia flamandzka składała się w większości (jeśli nie w całości) z piechoty z gminu, gdyż rycerstwo i patrycjat, który tworzył kawalerię, pozostał wierny Francji. Piechota była dobrze uzbrojona. [...] Według Verbruggena hrabia Artois miał około 2500-3000 rycerzy i ich giermków. Wśród nich byli i rycerze z Flamandii i Holandii ze stronnictwa leliaerts. Ponadto Francuzi mieli 5000-6000 piechoty, w tym około 1000 najemnych kuszników i 2000 [...] lekkozbrojnej piechoty uzbrojonej w olbrzymie tarcze..."

Flamandowie. którzy spodziewali się. że Francuzi zaatakują ich natychmiast po przybyciu pod Courtrai. przygotowali się do bitwy i zajęli pozycję blokującą dostęp do zamku i znajdującego się w nim garnizonu francuskiego. Dowódcy flamandzcy starannie wybrali tę pozycję, zamierzając stoczyć bitwę obronną. Piechotę ustawili w zwartym szyku przypominającym wygiętą ku przodowi falangę. Wiele źródeł opisuje formację flamandzką jako "mur tarcz". Autor kroniki powstałej w opactwie St. Denis w Paryżu w taki oto sposób opisuje szyk armii flamandzkiej: Mieszczanie utworzyli jedną jedyną linię bojową, wysławszy naprzód strzelców, następnie ludzi z kopiami i żelaznymi patkami na przemian, a później pozostałych. Tak więc pierwszy szereg składał się z pikinierów (którzy końce swych dwuręcznych pik oparli o ziemię, a ostrza skierowali ku szarżującym koniom wroga), drugi szereg był uzbrojony w popularną, miejscowa broń zwaną „goedendag", trzeci - z pikinierów itd. [...]

Przed frontem prawego skrzydła płynął strumień Groeninge Beek, a przed lewym skrzydłem - strumień Grote Beek (Wielki Strumień). Były to przeszkody dość szerokie (2,5 - 3 m) i głębokie (do 1,5 m). Ich bagniste brzegi na pewno utrudniały działanie jazdy rycerskiej. W dodatku na ich wschodnich brzegach zostały wykopane wcześniej liczne wilcze doły, które starannie zamaskowano gałęziami i ziemią. Wykopano też rowy. Wiele z nich zostało tak wykopanych, aby wpłynęła do nich woda z rzeki Lys. Lewe skrzydło falangi chroniły mury klasztoru Groeninge. natomiast prawą Hankę osłaniała Lage Vijver (Mniejsza Fosa). Dowódcy flamandzcy ustawili swoje wojsko w formacji „zwyciężaj lub zgiń", gdyż z tyłu Flamandowie mieli szeroką rzekę Lys. która uniemożliwiała im ucieczkę. [...]

Na prawym skrzydle, za Grote Beek, stali mieszczanie z Brugii pod wodzą Williama z Jülich. Centrum szyku częściowo osłanianym przez Grote Beek, a częściowo przez Groninge Beek tworzyli ludzie z wolnego okręgu Brugii i Zachodniej Flandrii. Lewe skrzydło falangi, którym dowodził Gwidon z Namur. składało się z kontyngentów z Alost, Oudenaarde, Courtrai i Gandawy. Z tyłu, przed zamkiem, pozostawiono oddział rezerwowy mieszczan z Ypres. liczący 500 lub 1000 ludzi (liczebność oddziału jest podawana różnie przez różne źródła), którego zadaniem było odparcie ewentualnego wypadu załogi francuskiej z cytadeli miasta Courtrai. Ponadto Flamandowie wydzielili silny oddział odwodowy dowodzony przez Jeana de Renesse. który stanął za centrum falangi, aby wspierać ją w zagrożonych punktach.

Rankiem o godz. 6.00 dwóch marszałków Francji wróciło z rozpoznania pozycji przeciwnika. Robert Artois rozkazał wojsku szykować się do boju. a do swego namiotu wezwał dowódców na radę wojenną, na której niektórzy doświadczeni dowódcy wypowiedzieli się przeciwko atakowi na silne pozycje Flamandów. Konetabl Raoul de Nesle zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo ataku kawaleryjskiego przez koryto potoku: w przypadku niepowodzenia szarży potoki staną się pułapka dla rycerzy. Radził. aby wywabić Flamandów z ich pozycji na otwartą przestrzeń i tam ich pobić. Dowódca piechoty. Wielki Mistrz kuszników genueńskich. Jean de Burlast zaproponował. aby walkę rozpoczęła jego piechota, która zadałaby tak wielkie straty nieprzyjacielowi, że ten byłby zmuszony opuścić swe stanowiska. Wówczas mogliby do natarcia ruszyć rycerze, by zadać nieprzyjacielowi coup de grace. Natomiast Godfryd z Brabancji (brat księcia Jeana I Brabanckiego) radził, aby nie wszczynać walki - wbrew temperamentowi, zwyczajom i honorowi rycerzy francuskich! - i dać wojsku dzień odpoczynku przed decydującą bitwą, niepokojąc jedynie przeciwnika. W ten sposób Flamandowie musieliby stać na swoich pozycjach przez cały dzień bez jedzenia i wody, w żarze lipcowego słońca, i następnego dnia byliby łatwym łupem Francuzów. Jednakże zdecydowana większość dowódców była zdecydowana natychmiast rozprawić się z tymi "biednym i bezbronnymi chłopami". Pewni siebie Francuzi sądzili, iż z łatwością mogą pobić Flamandów. Robert Artois podzielał tę opinię i wczesnym popołudniem rozkazał trębaczom ogłosić atak. a oddziałom ustawić się w trzech liniach.

W pierwszej linii stanęła piechota. W drugiej osiem..batalii" kawalerii, w trzeciej - rezerwowej - pozostałe dwie „batalie" kawalerii. „Batalię" tworzyło od 6 do 21 chorągwi. Hrabia Artois widząc przed sobą jedną zwartą falangę piechoty nieprzyjacielskiej, zmienił organizację swych sil na polu bitwy. Utworzył z siedmiu mniejszych dwie duże „batalie". Na lewym skrzydle stanęła „batalia" złożona z 4 mniejszych „batalii", na prawym „batalia" złożona z 3 mniejszych. Trzy „batalie", w tym samego hrabiego, stanęły w rezerwie. W pierwszej linii kawalerii ustawiono rycerzy w najlepiej uzbrojonych.

Bitwę rozpoczęła francuska piechota. Kusznicy i lekkozbrojna piechota rozwinęli się naprzeciwko całego frontu falangi flamandzkiej i rozpoczęli wzajemny ostrzał z kusznikami i łucznikami Flamandów. Liczniejsi i lepiej uzbrojeni piechurzy fraccuscy szybko zmusili do odwrotu kuszników i łuczników przeciwnika. Teraz ruszyła do przodu piechota francuska, przedzierając się dość łatwo przez wypełnione wodą rowy i omijając przeszkody terenowe: zbliżyła się do falangi, a wtedy kusznicy zasypali ją bełtami. a lekkozbrojni miotanymi oszczepami i kamieniami. Celne pociski zabijały i raniły niektórych Flamandów; jednakże większość wojowników flamandzkich stojących w pierwszych szeregach była dobrze chroniona przez zbroje. Mimo to falanga flamandzka cofnęła się nieco i wyszła ze strefy ostrzału. Według słów Gillesa le Muisita. „Francuzi byli o krok od zwycięstwa". Gdy piechota francuska docierała do brzegów potoków, wówczas jej atak został zatrzymany przez Roberta Artois, który chciał, aby zwycięstwo było dziełem rycerzy. Jak opisuje Ancienne chronique de Flandre, jeden z rycerzy francuskich niektórzy kawalerzyści posuwali się za nacierającą piechotą - widząc, że piechota prawie pokonała Flamandów przedarł się do Roberta i zapytał: Panie. dlaczego czekasz ? Nasza piechota naciera. zatem to jej przypadnie chwała a nie nam. (Aczkolwiek Chronique de Flandre twierdzi, że rycerze ruszyli do szarży, ponieważ myśleli, że Flamandowic uciekają z pola bitwy).

Prawdopodobnie Robert bał się. że piechota nie wsparta przez kawalerię zostanie rozbita przez liczniejszego przeciwnika. Dlatego rozkazał: Piechota, do tylu!, a rycerstwu - Kusząc! (Mouvez), i 7 „batalii", z rozwiniętymi chorągwiami, „pompatycznie i bez jakiegokolwiek porządku" ruszyło do ataku.

Piechota francuska zaczęła pośpiesznie wycofywać się, by dać pole własnej kawalerii, jednakże część piechurów, którzy prawdopodobnie nie usłyszeli rozkazu lub nie zdążyli się usunąć, została stratowana przez własną jazdę. Większość piechoty zdolała bezpiecznie wycofać się przez przerwy między „bataliami" lub wychodząc na skrzydła.

Kawaleria francuska, której barwne chorągwie trzepotały dumnie nad głowami idących do ataku „batalii", z okrzykiem Montjoie - St. Denis!, jak najszybciej przedzierała się przez teren pokryty rowami i wilczymi dołami. Konie potykały się lub wpadały do rowów, inne popędzane przeskakiwały je. albo odmawiały posłuszeństwa, stawały dęba i zrzucały swoich jeźdźców. Zwarty szyk jazdy francuskiej załamał się. W końcu zmieszane „batalie" rycerzy - z wielkim trudem - dotarły do błotnistych potoków Grotę Beek i Groninge Beek i rozpoczęły przeprawę przez nie. Przeprawa była bardzo trudna, gdyż konie grzęzły w bagnistym podłożu, tak że szyk rycerski pękł. Jeźdźcy przeprawiali się pojedynczo lub małymi grupkami.

Lewe skrzydło złożone z 4 "batalii": Jeana de Burlatsa. Gotfryda z Brabancji, Raoula de Nesle i obu marszałków Francji - przekroczyło Grotę Beek. szybko uporządkowało swoje szyki i poszło wolnym galopem do ataku na prawe skrzydło i część centrum nieprzyjacielskiej falangi. Po drodze stratowali tych łuczników flamandzkich, którzy nie zdążyli schronić się za falangą. Możemy sobie wyobrazić, jakie uczucie ogarnęło piechotę flamandzką na widok galopujących na nią z ogromnym łoskotem setek zakutych w zbroje rycerzy francuskich. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego uczucia, nigdy też nie znalazła się w tak niebezpiecznej sytuacji. Mimo to zwarła jeszcze bardziej swe szeregi i postanowiła wytrwać w miejscu i nie dać się rozerwać. Piechurzy wbili swoje piki w ziemię, kierując ich ostrza w stronę szarżujących koni. a żołnierze uzbrojeni w „goedendagi" unieśli swą broń. gotowi do walki. Była to przykra niespodzianka dla pewnych siebie rycerzy francuskich, którzy pogardzali piechotą. Żywy mur pik, włóczni i „goedendag" nie cofnął się. Francuscy szlachetnie urodzeni jeźdźcy, nigdy nie spotkali podobnego przeciwnika. Dla francuskiego rycerza bitwa była wielkim turniejem, w którym chodziło przede wszystkim o pokazanie własnej odwagi i zdobycie sławy. nie zaś osiągnięcie wspólnego zwycięstwa [...]. Wielu z nich przypięło przed bitwą złote ostrogi, które zdobyli w licznych turniejach. Flamandzcy buntownicy byli dla rycerzy francuskich zbieraniną niezdyscyplinowanych amatorów wojaczki, mieszczan i chłopów, świeżo oderwanych od swych codziennych zajęć. Tymczasem pogardzani przez nich mieszczanie, rzemieślnicy i chłopi nie tylko nie uciekli na ich widok, ale stali mężnie na swych pozycjach. Część jeźdźców na widok najeżonej pikami zwartej masy piechoty wstrzymała swe konie, ale większość galopowała wzdłuż falangi szukając dogodnego miejsca do ataku. Najodważniejsi usiłowali ciężarem swych wierzchowców rozerwać zwartą ścianę piechoty. Mimo iż uderzenie ich nie miało należytego impetu, natarli z niezwykłą brawurą. Mieszczanie z Brugii wytrzymali to uderzenie. Część koni i rycerzy zginęło od razu nadzianych na ostrza flamandzkich pik. Wielu kawalerzystów wyleciało z siodeł, aby znaleźć śmierć pod ciosami „goedendagów". Niektórym rycerzom udało się jednak przełamać nieprzyjacielskie szyki i wedrzeć do środka falangi. Znalazłszy się pośród stłoczonych flamandzkich piechurów francuscy rycerze rąbali na lewo i prawo swymi mieczami i toporami, siejąc wokół spustoszenie, dopóki nie ściągnięto ich z koni i nie zabito.

Tymczasem rycerze francuscy atakujący flamandzkie centrum mieli początkowo więcej szczęścia: tutaj rycerze po przebyciu strumienia mieli dosyć miejsca, aby uszykować się i ruszyć galopem do szarży. Część piechurów z wolnego okręgu Brugii nie wytrzymała ich natarcia, zachwiała się i uciekła. Francuzi, prowadzeni przez zuchwałego Gotfryda z Brabancji, wdarli się głęboko w szyki żołnierzy flamandzkich i byli bliscy przerwania ich szyku. Centrum flamandzkie niebezpiecznie ugięło się, lecz nie pękło. Godfryd z Brabancji zwalił na ziemię Williama z Jülich, zrąbał drzewce jego książęcej chorągwi i przebił się przez falangę. Tutaj opuściło go szczęście. Brugijczycy długimi pikami zrzucili go z konia i natychmiast zabili. Szarża rycerzy z Brabancji została powstrzymana silnym przeciwuderzeniem żołnierzy flamandzkich. William z Jülich stanął szybko na nogi i wraz ze swym chorążym Janem Ferrantem, jak zwykli żołnierze walczyli wspaniale „goedendagami". Wątłemu Williamowi. który wcześniej został trafiony bełtem z kuszy a który nie przebił jednak jego zbroi, a później został potężnie uderzony przez Godfryda z Brabancji, wnet brakło sił. Z nosa puściła mu się krew i znajdujący się w pobliżu niego żołnierze wynieśli go z pola bitwy. Jego giermek. Jan Vlaminc, aby nie dopuścić do obniżenia morale armii, krzyczał: "Jülich wciąż jest tutaj".

Już na początku starcia zginął Raoul de Nesle. Tak więc zginęło dwóch dowódców „batalii". Rycerze, którzy zgruchotali swoje kopie, mając rzekę za plecami, nie mieli pola manewru. Wywiązała się zacięta walka wręcz toczona w ogromnym zamieszaniu. w której górą byli uzbrojeni w piki i „goedendagi" Flamandowie. spychając Francuzów w kierunku brzegu potoku.

Natomiast na prawym skrzydle francuskim. atakujące tutaj 3 „batalie" przebyły Groninge Beck w znacznie lepszym porządku niż na lewym, ale zajęło to im więcej czasu i uderzyły na mieszczan i chłopów ze Wschodniej Flandrii nieco później. Również tutaj ich szarża została powstrzymana. Teraz zacięty bój rozgorzał wzdłuż całej linii.

W tym samym z zamku Courtrai wypadła załoga francuska pod dowództwem Jeana de Lens. Garnizon francuski podpalił jeden z budynków znajdujący się na rynku, aby w ten sposób uczynić dywersję na tyłach nieprzyjaciela. Jednakże oddział mieszczan z Ypres odparł wypad garnizonu francuskiego, który pospiesznie schronił się w zamku.

Wprowadzony w odpowiednim momencie oddział odwodowy Jeana z Rennesse wsparł chwiejące się centrum flamandzkiej falangi i nie tylko powstrzymał atak Francuzów, ale zepchnął Francuzów do tyłu. Pojawienie się naczelnego dowódcy armii flamandzkiej dało asumpt do ogólnego kontrataku. Centrum falangi, a następnie oba skrzydła ruszyły powoli do przodu. Masa 3000-4000 Flamandów wzmagając nacisk zaczęła spychać 1600 rycerzy francuskich z powrotem w kierunku strumieni Grotę Beek i Groninge Beek, wywołując zamieszanie w ich szeregach. Mając za plecami potoki Francuzi nie mieli gdzie uciekać. Część rycerzy utknęła ze swoimi końmi w biocie nad brzegami potoków. Część kawalerzy stów, którzy stracili swoje wierzchowce przebite pikami lub zwalone „goedendagami". została dobita przez Flamandów. Innych piechurzy flamandzcy po prostu spychali do wody. Broniących się rycerzy Flamandowie rozbijali na mniejsze grupki, które niszczyli doszczętnie. Jedynie nielicznym jeźdźcom francuskim udało się przeprawić na drugi brzeg.

Hrabia Robert Artois. który nie brał do tej pory udziału w bitwie, a tylko bacznie obserwował przebieg starcia, zrozumiał, że jego rycerstwu grozi zagłada i przy dźwiękach trąb ruszył im w sukurs (zapewne prowadząc 8-mą "batalię"). Jednocześnie rozkazał stojącym w odwodzie dwóm „bataliom" pośpieszyć z pomocą. Robert uderzył na oddziały dowodzone przez Gwidona / Namur i początkowo osiągnął sukces, częściowo rozrywając szeregi przeciwnika. Rycerze francuscy wbili się w falangę i dotarli do chorągwi flamandzkich, a Robert zdołał nawet zerwać jedną z nich. Atak hrabiego Roberta i widok nadciągających dwóch „batalii" rezerwowych wywołał panikę w szeregach oddziałów Gwidona, część jego wojowników rzuciła się do ucieczki. Na szczęście nadbiegły posiłki i odparty ten drugi atak francuskiej kawalerii. Rycerze, którym udało się wbić w linię Flamandów, teraz szybko ulegli przewadze liczebnej. Podobnie jak poprzednio ich próby rozbicia ścisłych szeregów piechoty flamandzkiej spełzły na niczym. Flamandowie ruszyli naprzód spychając jazdę z powrotem do potoku. Według wielu źródeł Artois chciał się poddać na honorowych warunkach, ale zakonnik Wilhelm van Saaftingc, z opactwa Ter Dest. zwalił go z konia. Hrabia Robert, pokonany, bez konia, próbował walić swe życie, w scenie przypominającej..Ryszarda III" Szekspira. Jego prośby były daremne, gdyż został zakłuty na miejscu. Podobno jego ciało pokryte było trzydziestoma ranami.

Resztki jego „batalii" zostały zepchnięte do wody. Niektórzy rycerze i giermkowie francuscy chcieli się podać się i składali broń. lecz zostali mordowani na miejscu, nie szczędzono też koni. Kilku dzielnych rycerzy usiłowało walczyć do końca, ale zostali szybko rozsiekani. Stawiając rozpaczliwy opór zostali niemal wybici do nogi. Wielu z rycerzy utonęło usiłując przepłynąć strumień.

Na widok klęski oddziału Roberta Artois obie..batalie", które znajdowały się w odwodzie, nie ruszyły, lecz po prostu uciekły. Pewien średniowieczny angielski poemat mówi. że rycerstwo francuskie było jak..królik" schwytany w „sidła". Jean z. Hocsem używa innej metafory, porównując Francuzów wpadających do rowów do „wołów zarzynanych w ofierze".

Mając już zwycięstwo w ręku Flamandowie przeprawili się przez strumienie i maszerowali przez pole. nie biorąc jeńców i dobijając każdego, kto jeszcze nie umarł od ran lub się nie utopił. Na ten widok francuska piechota wzięła nogi za pas. Było około godz. 15.00, gdy reszki kawalerii francuskiej uciekały z pola bitwy za swoją piechotą w kierunku Lille i Tournai. Flamandowie gonili ich na przestrzeni 10-11 km, aż do Zwevegem, St. Denijs i Dottenijs.

Bitwa zakończyła się zupełną klęską Francuzów. [...]

Straty poniesione przez Francuzów były porażające. Zginęło nie mniej niż 700 rycerzy (a może i 1000), w tym 63 szlachetnie urodzonych ze znakomitych, starych rodów. W źródłach francuskich istnieją spisy imion zabitych rycerzy. Wśród poległych pod Courtrai byli: dowódca armii francuskiej hrabia Robert Artois. hrabia Eu, hrabia Aubermarle. Godrfyd z Brabancji. Jean z Hainault, konstabl Francji Raoul z Nesle. Jakub z St. Pol. Henryk Luksemburski, kanclerz Pierre Flotę i wielu, wielu innych. Bitwę przeżył tylko jeden z dowódców francuskich, którego wzięto do niewoli, był nim Mateusz de Trie.

Ciała Francuzów były rozrzucone po całym polu i wypełniały rowy z wodą. Flamandowie rozebrali trupy, zdejmując również złote ostrogi, które zawisły później w katedrze Najświętszej Marii Panny w Courtrai. (Zdarzenie to spowodowało, iż współcześni nazwali batalię pod Courtrai: "Bitwą o Złote Ostrogi"). Następnie opuścili pole bitwy zostawiając niepogrzebane ciała swych wrogów, aby zgniły. Źródła podają, że pozostawili również niepogrzebane ciała swoich poległych towarzyszy.

Wszystkie kroniki opisujące bitwę są pod wrażeniem okrucieństwa Flamandów. [...]

Natomiast straty Flamandów byiy stosunkowo niewielkie, miało zginąć kilkuset żołnierzy.

Tego dnia Jean z Rennesse okazał się wspaniałym dowódcą, świetnie rozmieścił falangę mieszczan flandryjskich, czuwał nad przebiegiem bitwy i w decydującym momencie wprowadził do walki oddział rezerwowy. który nie tylko w porę wsparł zagrożone centrum linii bojowej, ale ruszył do kontrataku i przechylił szalę zwycięstwa na stronę Flamandów. [...]

Siły piechoty mogły pokonać i pokonały doświadczoną konnicę. Pod Courtrai piechota flamandzka wybrała sobie doskonałą pozycję do walki obronnej. Przygotowała pole przed bitwą, kopiąc rowy jako przeszkodę dla kawalerii, ale również aby zawęzić uporządkowany atak. Flamandowie ustawieni w zwartym szyku zdecydowali się ostatecznie na walkę w defensywie. Upokorzona kawaleria francuska nie była w stanie pokonać ich, ponosząc ciężkie straty w ludziach. Słowa anonimowego autora Chronicon Rotomagnen mówią, że „było to tak. jakby zniknął cały kwiat francuskiego rycerstwa".

Interesującym postscriptum do bitwy są słowa Jeana Froissarta, opisującego zwycięstwo Francji w tym samym mieście w 1382 r.. które mówią, że Francuzi pamiętali, iż „tu wycięto hrabiego Artois i kwiat francuskiej szlachty". Mszcząc tamtą klęskę, armia francuska spaliła miasto i skonfiskowała złote ostrogi, które wciąż wisiały w katedrze Najświętszej Marii Panny..."


Fragment książki: Witold Biernacki, Piotr Tafiłowski "COURTRAI 1302" s. 28-39

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości