Kopystrzyń 1432

"...Równie niepomyślnie dla Świdrygiełły wypadła równocześnie przezeń urządzona wyprawa na południowe kraje ruskie. Walczył tu, mianowicie na Podolu, już wcześniej Fedko książę Nieświdzki, gdy Polacy po zajęciu Oleska z rozkazu króla wyprzeć go z Podola usiłowali. Mamy o tej walce, oprócz krótkich innych wzmianek, tylko jedną obszerniejszą relację Długosza. Według niego Fedko, ze wszystkich książąt litewskich i ruskich najdzielniejszy miał znaczną liczbę Tatarów, Wołochów, Rusinów i Besarabów; Polakami, którzy tu aż spod Krakowa wojska ściągnęli, dowodzili, według Długosza, Wincenty z Szamotuł kasztelan międzyrzecki i starosta ruski, tudzież Jan Mężyk z Dąbrowy; według zaś relacji krzyżackich, książęta mazowieccy. Gdy Fedko unikał wielkich bitew, Polacy w krótkim czasie zajęli wszystkie zamki, które w imieniu Świdrygiełły trzymano; ostatni, Bracław, spalił sam Fedko razem z miastem, po czym z Podola ustąpił; Polacy zaś już, weseli, wracali na powrót do domu. A tutaj tymczasem nowe wojska tatarskie, wołoskie i besarabskie napłynęły na Podole. Były to te, których spodziewał się Swidrygiełło, choć z pewnością nie były one w takiej liczbie, jaką się przed Krzyżakami przechwalał. Fedko jednak, tymi posiłkami znacznie wzmocniony, podjął na nowo upadłą sprawę i kryjąc się po lasach, aby o nim nie wiedziano, puścił się w trop za Polakami, czekając na chwilę sposobną do niespodziewanego ataku. Chwila taka zdarzyła się na św. Andrzeja, 30 listopada, koło wsi Kopestrzyna nad rzeką Morachwą. Okolica tu była wielce zabagniona wylewami, tak że jedyne tylko było przejście przez rzekę, przez groblę dla połowu ryb usypaną. To miejsce wybrał przebiegły Fedko, w pobliskich lasach ukryty. Kiedy więc wojsko polskie, przez niedbałych szpiegów uspokojone, nie myśląc wcale o walce tego dnia, przez groblę, którą w dwóch miejscach dla łatwiejszego przejścia chrustem wyłożono, ciągnęło, i połowa wojska i wozów była już na drugiej stronie: nagłe rozległ się straszliwy grzmot surm wojennych i wielkie mnóstwo nieprzyjaciół, z każdego narodu po kilka tysięcy, obskoczyło przelęknionych, wozami rozdzielonych i bezładnych Polaków. Trudno było myśleć o zwycięstwie, chodziło już tylko o ratunek. Mimo to pierwsi z rzędu spotkali się mężnie, za nimi ustawiono, jak było można, szyk bojowy; wojsko z tamtej strony pozostałe, przez groblę, zrzucając z niej wozy, przez błota i rzekę, na szczęście lekkim lodem ściętą, spieszyło swoim na pomoc i wznowiło, już ustającą, bitwę. Walka chwiała się długi czas, żadna strona nie chciała ustępować, lecz w końcu Polacy musieli ulec: rozbito ich szeregi i już jakby po bitwie rzucono się na łupy. Wtem, zrządzeniem Opatrzności boskiej, opowiada Długosz, jeden z oficerów wojska królewskiego, o imieniu Kemlicz, mąż osobliwszej odwagi i męstwa, który w sto koni wyszedł za furażem i łupami, przypadkiem nadszedł, i słysząc, co się dzieje, w trąby zagrzmiał i z całą siłą uderzył ze swoją garstką z tylu na zajętego łupami nieprzyjaciela; duch wstąpił w pobitych, wznawia się walka, nieprzyjaciel zmieszany, sądząc, że ma z nową wielką siłą do czynienia, wkrótce tył podaje i w bezładną rzuca się ucieczkę, ścigany aż do północy przez rozjątrzonych Polaków, mordujących każdego bez litości z powodu złamania wiary Fedko uszedł, ale wiele tysięcy Tatarów, Besarabów, Wołochów, Rusinów pokrywało pola. Dwanaście chorągwi nieprzyjacielskich złożono w kościele krakowskim; z Polaków, zapewnia Długosz, dwóch tylko znaczniejszych, Jakuba Trestkę z Michocina i Mikołaja syna Mieczysława ze Smogorzowa, zabrakło, kiedy się policzono. Palmę dnia tego oddawano zgodnie dzielnemu Kemliczowi.

Za wszystkie szczegóły tego opowiadania Długosza ręczyć nie możemy, bo go sprawdzić nie mamy sposobu, chociaż nie mamy też powodu bezwzględnie go podejrzewać. Pewną jednak jest rzeczą, że bitwa nad Morachwą skończyła się rzeczywiście zwycięstwem Polaków. Wprawdzie między Krzyżakami i w obozie Swidrygiełły rozszerzano wieści, jakoby tam Fedko pobił Polaków; sam Fedko wszakże donosił Świdrygielle tylko tyle, że w bitwie wielu Polaków poległo, co było rzeczywiście prawdą; w to bowiem podanie Długosza, że tylko dwóch znaczniejszych ludzi zabrakło, uwierzyć trudno, równie jak w podaną przez Krzyżaków liczbę 12 000 ludzi oraz 350 rycerstwa. Ale mamy dokument króla z tego czasu, mocą którego w kościele katedralnym przemyskim zapisuje pewne nadania św. Andrzejowi, z tej okazji, że w dniu i za wstawieniem się jego nad Tatarami i schizmatykami odniósł zwycięstwo, co jest pośrednim świadectwem samego króla..."


Fragment książki: Anatol Lewicki "POWSTANIE ŚWIDRYGIEŁŁY" s. 203-205

"...Sposobna chwila nadarzyła się rankiem 30 listopada koło wsi Kopystrzyń nad rzeką Murachwą mającą rozległe wskutek wylewów, błotniste brzegi. Poza jednym miejscem przy usypanej grobli, wokół był grunt mulisty i podmokły. W pobliskim lesie Rusini przygotowali na Polaków zasadzkę. Mężyk i Szamotulski, przybywszy ze zmęczonym nocnym marszem wojskiem nad Murachwę, nakazali wyłożyć chrustem dwa przejścia za groblą, aby ułatwić przejazd wozów taborowych i utrzymać komunikację między dwoma brzegami skutej lodem rzeki.

Bitwa pod Łuckiem

Gdy połowa wojska przeszła już po pomostach na drugą stronę Murachwy, nagle kilka tysięcy Rusinów i Tatarów wypadło z lasu i uderzyło na żołnierzy królewskich. Zaskoczeni nagłym atakiem mogli się Polacy tylko bronić, na ile im czas i miejsce pozwalały na ustawienie się w szyku bojowym. Po zaciętej, krwawej walce, opór polski został złamany. Część żołnierzy została wycięta, reszta zbiegła po lodzie na prawy brzeg rzeki. Ci, co już zdążyli się przeprawić, nie mogli przyjść z pomocą napadniętym, gdyż zagradzały im drogę skupione na pomostach wozy. Spychano więc je do wody, by utorować przejście. Rusini i Tatarzy zaś sądząc, że bitwa uległa już rozstrzygnięciu, rzucili się do rabowania polskich wozów z drugiej strony.

W tym momencie na pole bitwy przybył oddział Kemlica, wysłany wcześniej w poszukiwaniu paszy i żywności dla wojska. Zorientowawszy się w sytuacji uderzył on z tyłu na wojska rusko-tatarskie, które uznały, że Polakom przybywają z pomocą nowe, znaczne siły. Zamieszanie w szeregach przeciwnika wykorzystały chorągwie królewskie, które po lodzie przeszły

z powrotem na lewy brzeg Murachwy i natarły od strony rzeki. Ściśnięci z dwóch stron żołnierze Fedka zostali rozbici i rzucili się do ucieczki. Pościg polski trwał do północy. Nie brano jeńców ani łupów. Straty wśród Rusinów, Tatarów, Mołdawian i Wołochów źródła szacują na kilka tysięcy zabitych. Sam Fedko zbiegł z pola walki. Straty polskie wyniosły ponad tysiąc zabitych

Pod Kopystrzyniem znaczący wpływ na przebieg bitwy miały warunki terenowe. Po obu stronach zawiodło ubezpieczenie i rozpoznanie, tak że o ostatecznym sukcesie zadecydowała wola walki, dyscyplina i lepsze uzbrojenie jazdy polskiej. Zwycięstwo to nie zostało wykorzystane. Polacy powrócili do Lwowa, nie ponawiając już prób opanowania wschodniego Podola..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 3.2

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości